Licho wie co ...

Rozczochrane jak nieboskie stworzenie, zziębnięte Licho pukało nerwowo do starych, drewnianych drzwi, przebierając nogami z niecierpliwości. Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe aż w końcu z głębi domostwa dało się słyszeć szuranie.

- Idę już, idę – zaskrzeczało w domostwie – kogo tam licho niesie po nocy?

 

Na taką bezczelność Licho aż zaniemówiło. Zagryzło więc nieszczególnie czysty paznokieć i zapukało jeszcze bardziej energicznie, mamrocząc coś po nosem. Deszcz padający od przedwczoraj zdążył już narobić całkiem sporo kałuż i błota a teraz, jakby tego było mało, kapał sobie beztrosko z daszku nad drzwiami prosto za kołnierz Licha.

 

- Brrrrrr – zatrzęsło się Licho, poprawiając swoją połataną kapotę – Doprawdy, mógłbyś się nieco pośpieszyć drogi Drzewoskrzypie. Ja tu rozmakam stojąc po kolana w wodzie a ty jak zwykle do niczego się nie śpieszysz.

 

Licho nabrało ponownie powietrza w płuca by wygłosić długie przemówienie o tym, co sądzi na temat opieszałego Drzewoskrzypa, nadęło się lecz nagle zrezygnowane wypuściło powietrze z głośnym pufffffff.

 

- Ee, co tam będę sobie język strzępić – to mówiąc podrapało się wielkim paluchem prawej nogi w lewą łydkę, sprawiając przy tym wrażenie mocno zrezygnowanego.

 

Drzwi skrzypnęły przeraźliwe zardzewiałymi zawiasami i stanęły otworem, zachęcając gościa by zanurzył się w bijące z wnętrza chaty ciepło i zapach pieczonego placka z jabłkami.

 

- O, placuszek się piekło? – zamruczało Licho wycierając starannie stopy w wycieraczkę z liści paproci po czym weszło do środka.

 

- A piekło się piekło – dobiegło z kąta izby – Wchodź i siadaj bo pewnie solidnie przemarzłeś.

 

Drzewoskrzyp krzątał się przy drewnianym stole, zalewając wrzątkiem lipową herbatę i krając kawałki pachnącego placka. Był wysoki i kościsty. Ktoś, kto nie znał Drzewoskrzypa, mógłby pomyśleć, że jest bardzo zabiedzony lecz wszystkie Drzewoskrzypy tak wyglądają. Inaczej nie mogłyby skrzypieć gdy zawieje wiatr. Jego pociągła i miła twarz oraz szczere wejrzenie jasnych oczu ozdobionych okularami sprawiały wrażenie dobroduszności i lekkiego zatroskania.

 

Drzewoskrzyp rzucił szybkie spojrzenie w stronę stojącego na środku izby, ociekającego wodą Licha

i jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu.

 

- No dalej, chodź bliżej kominka i zdejmij tę przemoczoną kapotę bo mi tu wszystko zamoczysz a na koniec jeszcze się przeziębisz.

 

- Eh… - westchnęło Licho wieszając kapotę na kołku wystającym ze ściany i siadając w wiklinowym fotelu jak najbliżej buchającego ciepłem i światłem kominka. Usadowiło się wygodnie i zaczęło poprawiać sobie koszmarnie zmierzwione włosy, z których kapała woda. Licho było bliżej nieokreślonego wieku, miało cienkie ręce i nogi, ogromne błękitne oczy i zupełnie szaloną fryzurę składającą się ze sterczących na wszystkie strony długich, jasnożółtych włosów.

 

- No piękniejsze to ty już raczej nie będziesz – zaśmiał się Drzewoskrzyp, podając gościowi ręcznik.

 

- Wytrzyj te włosiska i pij póki gorące – to mówiąc postawił na stoliku kubek z parującą herbatą lipową i talerzyk z szarlotką - Aż dziwne, że do tej pory wróble nie zrobiły sobie gniazda w tej twojej czuprynie.

 

- A zrobiły – odparło nieco obrażonym tonem Licho wycierając włosy i zaglądając ciekawie do kubka

z naparem – Miodku dodałeś?

 

- Dodałem – odrzekł Drzewoskrzyp – Co cię sprowadza w taką pogodę?

 

- Mmm – zamruczało Licho z lubością, grzejąc dłonie o ciepły kubek – wiesz, to może dziwnie zabrzmi ale w naszym lesie chyba coś się… zalęgło.

 

Mówiąc to Licho nerwowo zerknęło w stronę okna.

 

- Jak to zalęgło? – zaciekawił się Drzewoskrzyp.

 

- No zalęgło się coś, przecież mówię. Takie dziwne coś. Wczoraj to widziałem ale niezbyt dokładnie bo było już ciemno. Zauważyłem jedynie oczy. Zawołałem lecz to coś tylko pisnęło i schowało się między skały. No przecież nie będę tego gonił po ciemku.

 

- Ej, Licho, Licho – śmiał się Drzewoskrzyp – a co jeszcze widziałeś? Może Babkę Muchołapkę? Hahaha!

 

- To idź i sam się przekonaj – obraziło się Licho – Jak mówię, to nikt mi nie wierzy. A w ogóle to mnie strzyka w kolanie i chyba dostałem kataru.

 

Licho bardzo lubiło użalać się nad sobą i już zabierało się do wyliczania co jeszcze mu dolega lecz zupełnie niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi.

 

- Hej, Drzewoskrzypie! – zawołano z zewnątrz.

 

- Trzęsikrzew przyszedł – rozpoznało Licho i na wszelki wypadek dwoma potężnymi kęsami zjadło swoją szarlotkę. Trzęsikrzew bowiem słynął w całej okolicy z wielkiego zamiłowania do słodyczy a szczególnie do placka z jabłkami.

 

- Wchodź przyjacielu – zawołał Drzewoskrzyp i na te słowa drzwi same otworzyły się ukazując stojącą na progu postać.

 

Trzęsikrzew wszedł, strzepnął zamaszyście krople wody z kapelusza i usiadł w wolnym fotelu przy kominku. W tym czasie gościnny gospodarz domu już krzątał się podając lipową herbatę i szarlotkę.

 

- Co za spotkanie – uradował się Trzęsikrzew. – Nie widziałem się z Lichem chyba od tygodnia. Przychodzę w ważnej sprawie moi drodzy.

 

- Tak? – zapytało z chytrą miną Licho – dowiedziałeś się, że jemy szarlotkę?

 

Trzej przyjaciele roześmiali się serdecznie a Drzewoskrzyp śmiał się tak bardzo, że aż dostał czkawki.

- Słuchajcie – rzekł Trzęsikrzew – stało się coś bardzo dziwnego. Zaginął blask i nie można go dnaleźć.

 

- Jak to zaginął? – odparło zmartwione tą wiadomością Licho.

 

- Zobacz sam – to mówiąc Trzęsikrzew podał Lichu małe lustereczko.

 

Licho zbliżyło lusterko do twarzy lecz nic w nim nie zobaczyło.

 

- Widzisz? – gorączkował się Trzęsikrzew – nie ma odbicia. Woda w potoku już nie błyszczy, krople rosy na krzakach także nie połyskują. Stało się coś bardzo złego.

 

Atmosfera przygnębienia na moment zaciemniła radość z przyjacielskiego spotkania lecz pierwszy opanował się Drzewoskrzyp.

 

- Przyjacielu – zwrócił się do Licha – chyba powinniśmy odnaleźć blask. Ty z nas trzech najlepiej się do tego nadajesz. Bywasz w różnych miejscach i widziałeś więcej niż ja i Trzęsikrzew razem wzięci.

 

- Dobrze – odrzekło po krótkim namyśle dzielne Licho.

 

Nie minęło wiele czasu a już Licho stało gotowe do drogi, upychając do podróżnej sakwy resztę

szarlotki.

- Weź jeszcze mój kapelusz – to mówiąc Trzęsikrzew wręczył przyjacielowi swój piękny, ogromny, zielonkawy kapelusz, w którym zawsze chadzał po lesie. – Ochroni cię przed deszczem i palącym słońcem.

 

Trzęsikrzew bez swojego kapelusza wyglądał na znacznie mniejszego i jakby smutniejszego więc Licho serdecznie uściskało przyjaciela w podzięce za piękny dar.

 

- Gdy wrócę z blaskiem, oddam ci kapelusz – powiedziało Licho, pożegnało się raz jeszcze i opuściło gościnną chatę Drzewoskrzypa.

 

***

 

Minęło już trzy dni odkąd Licho wyruszyło na poszukiwania. Zaglądało do każdej dziury w ziemi i pod każdy kamień ale blasku nigdzie nie było. W końcu usiadło zmęczone na trawie by zastanowić się co dalej. W tej właśnie chwili za plecami Licha, w gęstych krzakach coś zapiszczało.

- He! – podskoczyło z wrażenia Licho i spojrzało uważnie na lekko poruszające się zarośla. – Kto tam się czai? Wychodź prędko!

- A jak nie wyjdę to co? – odpowiedziało z krzaków – wejdziesz tu po mnie? Hihihihi!

- To sobie tam siedź – powiedziało Licho – nie będę się fatygować. A w ogóle to bardzo nieuprzejmie rozmawiać z kimś nieznajomym i nawet się nie przedstawić.

- No dobrze już, dobrze – powiedziało z krzaków po czym dał się słyszeć szelest i z zarośli wyłoniła się mała, zdumiewająca postać.

Licho wytrzeszczyło oczy i przyglądało się jak nieznajomy otrzepuje swoje futro z liści.

- Teraz dobrze? – zaśmiało się to coś. Było bardzo malutkie, sięgało Lichu zaledwie powyżej kolana, bardzo kudłate w brunatno-zielonkawym kolorze. Właściwie wyglądało jak kula futra z oczami.

Licho musiało mieć niemądrą minę, bo nieznajomy roześmiał się na ten widok przyglądając się Lichu z zadowoleniem.

- Czegoś takiego jeszcze nie widziałeś, co? – spojrzał wesoło i nieco kpiarsko na Licho.

- Eee.. – Licho próbowało pozbierać myśli – ano nie widziałem. Ktoś ty? Bo ja jestem Licho.

- Ja? Hihihihi! Ja jestem takie nie wiadomo co – powiedziało z dumą nie wiadomo co.

- Wiem! – wrzasnęło ucieszone Licho – To ciebie widziałem nocą w Szmaragdowym Jarze opodal chatki Drzewoskrzypa.

- No! Co za przenikliwość – zaśmiało się nie wiadomo co – coś długo ci to zajęło. Idę za tobą już kilka dni i nie mogę się nadziwić. Zaglądasz do różnych dziur i pod kamienie. Szukasz robaków?

- A fu! – Licho wzdrygnęło się niemiło – nie robaków tylko blasku. Nie wiesz, że blask zaginął?

- I ty go szukasz pod kamieniami i w mysich dziurach? - zaciekawiło się nie wiadomo co – Chyba sobie żartujesz.

- A gdzie go mam szukać? – odparło nieco poirytowanie Licho.

- No nie złość się – powiedziało nie wiadomo co – wiesz ja w gruncie rzeczy jestem dobre tylko mam trudny charakter. Myślę, że blasku należy szukać w górze, tam gdzie są gwiazdy, słońce i księżyc.

- Może masz rację – zastanowiło się Licho – tylko jak się tam dostać?

- To proste – powiedziało nie wiadomo co – musimy wyjść na najwyższą górę. Zamierzam iść z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

- Zatem ruszajmy – zawołało Licho uradowane – droga na najwyższą górę jest długa i pełna niespodzianek.

Wędrowcy wspinali się coraz wyżej i wyżej a szczytu góry ginącego w chmurach nawet nie było widać. Minęło wiele czasu zanim dotarli na wierzchołek. Lecz tutaj czekała ich niespodzianka.

Sądzili, że tam, wysoko w chmurach ponad wszystkim odnajdą zagubiony blask lecz znaleźli malutką chatkę a na jej progu siedział bardzo stary człowiek. Staruszek miał siwe, długie włosy, które wraz z brodą i wąsami opadały na ziemię. Jego śnieżnobiała szata lśniła w słońcu a pomarszczona ręka opierała się na drewnianej lasce. Gdy wędrowcy znaleźli się przed chatką staruszek podniósł na nich wzrok i wydawało się, że widzi wszystkie ich najskrytsze myśli i zamiary.

- Witaj i wybacz, że zakłócamy spokój – ukłoniło się kapeluszem Licho – Jestem Licho ze Szmaragdowego Jaru.

- Witaj – przyłączyło się do powitania nie wiadomo co – jestem nie wiadomo co.

Staruszek pogłaskał swoją długą brodę i powiedział.

- Witajcie wędrowcy, wiem po co przychodzicie. Widzę to w waszych sercach. Lecz musicie najpierw wysłuchać co mam do powiedzenia.

Licho i nie wiadomo co usiedli na wielkich kamieniach przed chatką a staruszek powiedział.

- Obserwowałem was przez cały czas. Jestem wiatr i wiem o wszystkim co dzieje się pod niebem i na niebie.

Wędrowcy spojrzeli na siebie w zdumieniu i słuchali dalej. Staruszek wiatr znowu pogłaskał swoją brodę i powiedział.

- Ty Licho jesteś dzielne lecz aby odnaleźć blask musisz zapomnieć o sobie. Ty zaś, nie wiadomo co odpowiedz mi na pytanie, co jest dla ciebie najważniejsze?

- Hm… - zastanowiło się nie wiadomo co, kręcąc palcami loczka na swoim futrze – Najważniejsze jest to, co znajduje się ponad wszystkim, co jest dumne, wspaniałe i nieosiągalne dla wszystkich. Tak, to jest najważniejsze – powiedziało nie wiadomo co pewnym siebie głosem.

- Widzisz nie wiadomo co – zatroskał się staruszek wiatr – z tobą jest taki problem, że aby poczuć się wartościową osobą musisz zdobywać to, czego nie mają inni. A te wszystkie rzeczy wcale nie czynią z ciebie wartościowego stworzonka – to mówiąc staruszek wiatr uśmiechnął się serdecznie.

- Nie? – zapytało rozczarowane nie widomo co.

- Nie – odparł z ciepłem w oczach staruszek wiatr – To co czyni ciebie wartościową osobą, jest

w tobie, w twoim sercu a nie w przedmiotach wokół ciebie. Najtrudniej zauważyć to, co mamy blisko przed oczami.

- Dlatego myślałeś, że zagubiony blask odnajdziemy tutaj, dokąd prawie nikomu nie udało się dotrzeć - zrozumiało Licho – Chyba szukając blasku znaleźliśmy znacznie więcej – powiedziało Licho uśmiechając się do wiatru.

- Poszukajcie blasku w sobie przyjaciele – powiedział staruszek wiatr - a wówczas potoki na nowo zaczną błyszczeć, krople rosy zaiskrzą się świetlistymi ognikami a lustra pokażą wam wasze twarze.

Wędrowcy podziękowali wiatrowi za radę, pożegnali się serdecznie i już zbierali się do drogi gdy wiatr powiedział.

- Pamiętajcie o blasku w sobie i nie pozwólcie by cokolwiek sprawiło, że o nim zapomnicie. Wówczas świat znowu będzie szary i smutny. Powiedz Trzęsikrzewowi, że ma piękny kapelusz lecz bez niego także jest wspaniałym, leśnym stworem – to mówiąc staruszek wiatr mrugnął wesoło okiem po czym rozwiał się w powietrzu razem ze swoją chatką i zniknął wędrowcom z oczu.

 

***

 

Kolejnych kilka dni zajęła im droga powrotna. Wędrując przez lasy i skaliste góry czuli jak wzbiera

w nich radość. Będąc już niedaleko Szmaragdowego Jaru zobaczyli na leśnej drodze, jak dwoje starszych ludzi próbuje wypchnąć ciężki drewniany wóz z przydrożnej rozpadliny wypełnionej wodą, do której wpadło jedno koło.

Mimo wysiłków ani koń ani ludzie nie mogli sobie poradzić. Nie wiadomo co spojrzało na Licho i oboje już wiedzieli co trzeba zrobić.

- O święty Janie z pierogami – przeżegnała się bojaźliwie starsza kobieta przy wozie – a co to za dziwne stworzenia?

- Nie bój się matka – powiedział starszy mężczyzna – toż to nasze leśne Licho. Tylko nie wiem kto to ten drugi.

- Jestem nie wiadomo co – powiedziało nie wiadomo co.

- Jakże to tak? – zatroskała się kobieta – to ty nie masz imienia?

- Ano nie mam – powiedziało nie wiadomo co nieco markotnie.

- To nie może tak być, bo każdy ma swoje imię – powiedział zdecydowanie starszy mężczyzna - Myślę, że powinieneś nazywać się Kudłaczek.

- Kudłaczek… - powtórzyło nie wiadomo co jakby na próbę – Kudłaczek… to bardzo ładne imię! – zawołało uradowane.

- To teraz pomóżcie nam z tym wozem – śmiał się mężczyzna – bo inaczej postoimy tu do jutra, hahaha!

Wspólnymi siłami udało się wydostać koło z rozpadliny, tym bardziej, że Kudłaczek poszeptał coś na ucho koniowi i tym razem poszło znacznie lepiej.

Przyjaciele pomachali za odjeżdżającym wozem i nagle Kudłaczek wrzasnął.

- Patrz! Licho patrz! – krzyczał radośnie Kudłaczek pokazując palcem na kałużę – Jest odbicie! Widziałeś?

Stali tak dłuższą chwilę patrząc na swoje odbicia w kałuży i na lśniące iskierki światła na powierzchni wody. A później pomaszerowali do Szmaragdowego Jaru, prosto do chatki Drzewoskrzypa.

Radości i powitaniom nie było końca. Licho przedstawiło swojego przyjaciela i zarazem nowego mieszkańca Szmaragdowego Jaru, Kudłaczka, który bardzo cieszył się ze swojego imienia, zwłaszcza, że tak świetnie do niego pasowało. Trzęsikrzew otrzymał na powrót swój piękny kapelusz a później długo rozmawiał z Lichem i poszedł do domu tak uradowany, że aż zapomniał zabrać swojego nakrycia głowy.

Tego wieczoru Szmaragdowy Jar wypełnił się światłem. Jego skalne ściany, porośnięte zielonkawym mchem kamienie a nawet drzewa i krzewy rozjarzyły się pięknym i ciepłym blaskiem. Wszystkie lustra znowu pokazywały odbicie a gdy nastał ranek, kropla rosy zawieszona w pajęczej sieci zaiskrzyła złocistym ognikiem wstającego słońca.

Jeśli kiedyś zawędrujecie do Szmaragdowego Jaru pozdrówcie ode mnie naszych przyjaciół

i koniecznie skosztujcie wspaniałej szarlotki w chacie Drzewoskrzypa. Przy odrobinie szczęścia może Kudłaczek nauczy Was jak rozmawiać ze zwierzętami? Kto wie ...

 

koniec

 

Copyright by Wojciech Stelmach

Wszelkie prawa zastrzeżone