Dziuplaczek

Srebrzysty blask księżyca oświecał delikatnie wysokie trawy dmuchawcowej polany. Wokoło panowała zupełna cisza uśpionego lasu. Na środku polany wyrastał olbrzymi dąb, tak stary, że nawet najstarsi ludzie nie pamiętali kto go tam zasadził. Bardzo możliwe, że zrobiły to leśne duszki, zanim jeszcze ludzie zbudowali swoją osadę nieopodal lasu.
Księżycowe światło popłynęło łagodnie po pniu starego dębu i zajrzało do dziupli oświetlając śpiącą na posłaniu z liści i mchu malutką postać. Właściwie postać ta bardzo przypominała małego jeża. Taki sam zawadiacki, czarny nosek, długi pyszczek lecz postać ta nie miała kolców. Za to na głowie miała śliczne, kasztanowo – rude włosy, w które teraz wplotły się liście i źdźbła trawy z posłania. Tak, bez wątpienia był to Dziuplaczek, mieszkaniec dziupli w bardzo starych drzewach.

Chrrrrr, chrrrrr – pochrapywał zdrowo Dziuplaczek i zapewne nic by się nie wydarzyło gdyby nie księżycowy blask, który figlarnie usiadł mu na uchu i połaskotał w nos.

 - Mmm – wymamrotał przez sen i otworzył jedno oko.

Księżycowy blask, uradowany z udanego figla odskoczył w bok i powędrował dalej oświetlając listowie i potężne gałęzie starego drzewa.

 - Eh… mlask, mlask – zamlaskał Dziuplaczek i już miał się układać na powrót do smacznego snu gdy nagle dał się słyszeć jakiś szelest na polanie. Był tak cichy, że z pewnością nie obudziłby nikogo lecz co z tego, skoro jedyna osoba na tej polanie i tak już nie spała i teraz ostrożnie wyglądała przez otwór dziupli prosto na zalaną księżycową poświatą, wysoką trawę.

 

A na polanie działy się rzeczy zdumiewające. Porastające łąkę dmuchawce teraz otwarły się błyszcząc bielą, trawy polany falowały delikatnie a z unoszącej się chmury dmuchawcowych nasion zaczęła wyłaniać się postać. Była to kobieta w srebrzystej sukni i wianku na głowie, uplecionym z żółtych kwiatów. Nieznajoma podeszła do starego dębu a wszystkie rośliny porastające polanę, nawet najmniejsze trawki uniosły swe głowy i zwróciły się w jej stronę. Przez polanę powiał ciepły wiatr szepcząc dawno zapomniane słowa, układające się w pieśń leśnych duszków, śpiewaną przed wiekami w tych lasach.
Mała postać w dziupli spoglądała na to ze wzrastającą ciekawością wychylając się ostrożnie.
Kobieta w sukni zbliżyła się do pnia dębu, kładąc na nim swoją wysmukłą dłoń. Wydawało się, że na jej twarzy zagościł miły uśmiech.

Dziuplaczek był tak bardzo ciekawy, że wychylił się za bardzo i wypadł na trawę.

Teraz można go było zobaczyć w całej okazałości jak gramolił się z trawy chcąc zachować resztki powagi, przygładzając jednocześnie nieco sterczące na boki włosy.

- Witaj Dziuplaczku – powiedziała śmiejąc się nieznajoma kobieta w sukni.

Dziuplaczek podciągnął nieco opadające spodnie od piżamy i ukłonił się grzecznie.
- Witaj srebrzysta pani, kim jesteś i skąd wiesz kim ja jestem? – powiedział bezgranicznie zdumiony.
- Hahaha – roześmiała się wesoło srebrzysta pani – Jestem Świetlista, dmuchawcowa wróżka. Przybyłam tutaj by spotkać moje siostry i zatańczyć wraz z nimi nasz taniec dmuchawców, tańczony co pięćset lat na tej polanie.
- Doprawdy, to bardzo interesujące – odrzekł Dziuplaczek – a gdzie są twoje siostry?
- Właśnie już powinny tu być – zatroskała się Świetlista – one nigdy się nie spóźniają.

- Pozwól, że ubiorę się należycie na spotkanie tak niezwykłych gości – powiedział Dziuplaczek

i zwinnie jak wiewiórka wspiął się po pniu do swojego mieszkania. Po chwili był już z powrotem na polanie ubrany w swój najlepszy, błękitny kubraczek. Właśnie miał zapytać Świetlistą o jej siostry gdy wtem dały się słyszeć dziewczęce śmiechy i na polanę wbiegły trzymając się za ręce trzy młode dziewczyny, wirując w radosnym tańcu. Dziuplaczkowi wydawało się, że dziewczęta nie dotykają stopami ziemi.
- Witajcie kochane siostrzyczki – zawołała wesoło Świetlista – przybywacie w samą porę.
- Witaj nam siostro miła, witaj – odpowiedziały trzy panny i zatrzymały się przed zachwyconym ich widokiem Dziuplaczkiem.
-Przedstawiam wam Dziuplaczka – powiedziała Świetlista.
- Jestem Poranna Rosa – powiedziała pierwsza dziewczyna –a to moje siostrzyczki: Wieczorna Cisza i Radość Południa. To mówiąc wesoło potrząsnęła kosmykami włosów swoich sióstr wywołując śmiechy i przekomarzania.
- W takim razie potrzebujemy jeszcze złocistej piszczałeczki, która sama będzie nam grała do tańca – powiedziała Świetlista - kruk Leopold zawsze przylatywał z piszczałką na dmuchawcową polanę.

Jeszcze nie skończyła mówić gdy dał się słyszeć szum skrzydeł i wielki kruk wylądował na gałęzi dębu.

- Siostry drogie – powiedział kruk Leopold – piszczałeczka, złocista samograjeczka wypadła z mego dzioba gdym tu spieszył na spotkanie i upadła gdzieś w Zielonych Mokradłach. Biada nam, biada, cóż bez niej poczniemy? – lamentował zasmucony kruk.
- Nie martw się kruku Leopoldzie, przecież można zagrać na innym instrumencie – rzekł Dziuplaczek chcąc pocieszyć Leopolda.
- Nie można Dziuplaczku – powiedziała smutna Poranna Rosa – złocista piszczałeczka - samograjeczka sprawia, że gdy tańczymy do jej muzyki, odradzają się siły Matki Wiosny. Bez tego na świecie zapanuje ciągła zima a wszystkie zielone trawy i piękne, kolorowe kwiaty na zawsze zakryje śnieg i lód.
- Jak to? – przestraszył się Dziuplaczek – to już nie będzie naszej dmuchawcowej polany, zielonej trawy i białych, puszystych dmuchawców?
- Jest jeden sposób by ocalić świat od wiecznej zimy – powiedziała Świetlista – ktoś musi wyruszyć na Zielone Mokradła i odszukać złocistą piszczałeczkę. Lecz żadna z nas nie może tego uczynić ponieważ dmuchawcowym wróżkom nie wolno wkraczać na Zielone Mokradła.
- Została nam tylko jedna noc by zatańczyć taniec dla Matki Wiosny – powiedziała Wieczorna Cisza – śpieszmy się nim będzie za późno.
Dziuplaczek spojrzał ze smutkiem na zieloną, dmuchawcową polanę, na swój wielki dąb
i pomyślał, że jeśli wszystko co tutaj widzi miałoby zniknąć pod grubą warstwą zimnego śniegu, to on, Dziuplaczek, natychmiast musi coś zrobić by tak się nigdy nie stało.
Przełknął nerwowo ślinę dla dodania sobie odwagi i poprawił błękitny kubraczek po czym powiedział.
- Skoro tak, to ja pójdę na Zielone Mokradła by odszukać złocistą piszczałeczkę – samograjeczkę.
Wśród sióstr zapanowało radosne ożywienie. Kruk Leopold bił głośno brawo skrzydłami a potem rzekł.
- Wsiadaj na mnie Dziuplaczku, polecimy nad górami i lasami prosto nad Zielone Mokradła. Nie mamy chwili do stracenia.

 

Nie było już odwrotu. Dziuplaczek pomyślał, że właśnie teraz robi najmądrzejszą rzecz w swoim życiu lub też najbardziej szaloną i ryzykowną, lecz kto by się teraz nad tym zastanawiał.
- Masz tylko jedną noc by odnaleźć piszczałeczkę. Następnej nocy musimy tańczyć do jej muzyki lub wszystko zasypie śnieg – powiedziała Radość Południa – Zielone Mokradła zamieszkują różne, dziwne stwory i mało kto ma odwagę zapuszczać się w tamtą okolicę. W samym środku Mokradeł stoi chatka wróżki Zieluszki. Poproś ją o pomoc, może powie Ci gdzie szukać piszczałeczki.
Kruk Leopold unosił się w górę mocno machając skrzydłami a Dziuplaczek spoglądał w dół, na swoją polanę i machające do nich dmuchawcowe wróżki. Leopold zatoczył ostatnie, pożegnalne koło nad polaną i poleciał ku widniejącym w oddali górom.

 

***

 

Mokro, grząsko a do tego wokoło jakieś dziwne pomruki i popiskiwania. Cienie przemykające pomiędzy kępami wysokich traw dopełniały obrazu Zielonych Mokradeł.
- Eh – myślał Dziuplaczek wylewając po raz dziesiąty wodę ze swoich butów – nie będzie łatwo dotrzeć do chatki wróżki Zieluszki. Jak dobrze pójdzie, to może przed świtem odnajdę to miejsce, chyba, że mnie coś połknie na tych mokradłach. Roześmiał się na wspomnienie poczciwego kruka Leopolda, który stwierdził, że ostatnio miewa reumatyzm w ogonie i w żadnym razie nie powinien się moczyć w takiej zimnej wodzie, po czym pożegnał się krótkim „pa-pa” i obiecał czekać na Dziuplaczka na skraju mokradeł o wschodzie słońca.

Wędrówka przez wodę i wysoką trawę trwała jeszcze jakiś czas i właściwie Dziuplaczek sam nie wiedział czy idzie już połowę nocy czy tylko jej malutki kawałeczek. Nagle chlupotanie wody, towarzyszące każdemu krokowi Dziuplaczka ustało a on sam ze zdziwieniem spostrzegł zmianę otoczenia. Znajdował się teraz na skraju małego zagajnika. Przez moment pomyślał, że może błądząc minął chatkę wróżki i zawędrował za daleko. Zrezygnowany usiadł na powalonym pniu i nagle wyczuł zapach dymu.

- To na pewno z chatki wróżki Zieluszki! – zawołał wesoło i uradowany pobiegł w ślad za dymem, a trzeba wam wiedzieć, że Dziuplaczki mają bardzo dobry węch.
Po chwili był już na polanie a przed nim stała drewniana chatka. Ze ścian chatki zwisały całe bukiety ziół a okna osłonięte nieco okiennicami wypuszczały smugi światła w ciemność nocy.
- To z pewnością jest chatka Zieluszki – powiedział sam do siebie i podskoczył z wrażenia, bo za jego plecami dał się słyszeć spokojny, miły głos.
- A pewnie, że chatka wróżki Zieluszki mały smyku, hahaha!
Dziuplaczek obejrzał się natychmiast i oto miał przed oczami najprawdziwszą wróżkę Zieluszkę. Taką, którą można spotkać jedynie na Zielonych Mokradłach. Ubrana była w długi do samej ziemi fartuch a w ręce trzymała wielki pęczek świeżo zerwanych roślin. Jej mądre oczy o szczerym i jasnym wejrzeniu lśniły spod ciemnokasztanowych włosów, gdy patrzyła na Dziuplaczka uśmiechając się jednym kącikiem ust.

- No mały – powiedziała do Dziuplaczka – zawędrowałeś daleko od domu, hihihi. Można zapytać w jakim celu przybyłeś na Zielone Mokradła?

- A czy ty, wróżko Zieluszko jesteś dobrą czy złą wróżką? – zapytał nieco strwożonym głosem Dziuplaczek.
- Ja? – zapytała wróżka Zieluszka udając, że się zastanawia i przymykając jedno połyskujące oko – hmm. A jak wolisz?
Wolałbym siedzieć teraz w swojej dziupli – pomyślał Dziuplaczek ale jednocześnie zrobiło mu się wstyd. Przecież ostatecznie jest dzielny chociaż bardzo malutki, przebył daleką drogę na grzbiecie kruka Leopolda i maszerował przez błota Zielonych Mokradeł, więc jakże teraz miałby się ulęknąć nieznajomej wróżki?
- Wolałbym dowiedzieć się gdzie szukać złocistej piszczałeczki – samograjeczki, wróżko Zieluszko – powiedział odważnie patrząc wróżce prosto w oczy.
- No patrzcie ludziska, hehe – zaśmiała się Zieluszka – ten mały jest bardziej odważny niż można było przypuszczać. To pewnie dlatego, że ja, dobra wróżka Zieluszka zbieram zioła, nie to, co moja kuzynka, wróżka Zębuszka. Ona zbiera zęby – to mówiąc Zieluszka parsknęła śmiechem.
Dziuplaczek roześmiał się także ale w myślach obiecał sobie unikać wróżki zbierającej zęby. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby okazała się mniej miła niż Zieluszka.
- Hm… wyglądasz mi na Dziuplaczka – dodała po chwili wróżka. – mówiłeś coś o piszczałeczce – samograjeczce?
- Tak Zieluszko – odparł Dziuplaczek, który już przyzwyczaił się do tego, że wróżki wiedzą bardzo dużo a już na pewno wiedzą kim on jest zanim się przedstawi.
- To nie będzie łatwe Dziuplaczku. Znalezienie piszczałeczki na Zielonych Mokradłach jest prawie niemożliwe a nawet jeśli chciałbyś tego dokonać, to nie masz aż tak wiele czasu.
Dziuplaczkowi zrobiło się smutno i z żalem pomyślał o czekających na niego dmuchawcowych wróżkach na polanie.
- Czy nie ma żadnego sposobu Zieluszko? – wyszeptał zmartwiony.
- Jest sposób – powiedziała Zieluszka – na Zielonych Mokradłach rośnie drzewo, z którego możesz zrobić piszczałeczkę a ona natychmiast zamieni się w złocistą piszczałeczkę – samograjeczkę.
- To wspaniale! – zawołał uradowany Dziuplaczek i zaśmiał się wesoło.
- Nie za bardzo wspaniale, Dziuplaczku – powiedziała Zieluszka – Gdy już wystrugasz piszczałkę musisz na niej zagrać. Jeśli twoje serce nie jest wystarczająco dobre, to piszczałeczka zamieni cię w kamień i zostaniesz już na zawsze na Zielonych Mokradłach. Jeśli zaś okaże się dobre, piszczałka ożyje i zacznie grać sama.

Dziuplaczek zamyślił się głęboko nad słowami Zieluszki. Czy naprawdę ma dobre serce? Nigdy się nad tym nie zastanawiał.

Co za noc – pomyślał – zostać zamienionym w kamień to nic przyjemnego ale z drugiej strony, jeśli nie zaryzykuję, to świat pokryje się śniegiem i lodem.
- Gdzie mam szukać tego drzewa? – zapytał.
- Zupełnie niedaleko Dziuplaczku – powiedziała Zieluszka – ono rośnie tuż za moją chatką.
Dziuplaczek wziął się raźno do dzieła i już po chwili strugał piszczałeczkę odcinając długie wiórki drewna, tworzące pod jego nogami całkiem spory kopczyk.
- Gotowe – powiedział Dziuplaczek i obejrzał piszczałkę w księżycowym świetle.
- Ano gotowe, dobrze się spisałeś smyku – powiedziała siedząc na małym stołeczku przed chatką Zieluszka – teraz trzeba na niej zagrać, czy masz na tyle odwagi?
Dziuplaczek odłożył swój mały nożyk do kieszonki kubraczka i mocno ścisnął piszczałkę w dłoni.
- Nie mogę zawieść dmuchawcowych wróżek – powiedział - Nawet jeśli zostanę zamieniony w kamień.
Bardzo wolno unosił piszczałkę w kierunku ust. Na jedną krótką chwilę zamknął oczy i pomyślał, że co ma się stać niechaj się stanie i… zagrał.
Gdy zabrzmiały pierwsze tony piszczałki Dziuplaczek poczuł jak jego serce wypełnia uczucie ciepła i już się nie obawiał. Otworzył oczy i grał dalej a każdy dźwięk rozjaśniał ciemności nocy. Złociste światło opromieniało Dziuplaczka, wróżkę, chatkę i sięgało coraz dalej w Zielone Mokradła.
- Udało ci się Dziuplaczku – powiedziała Zieluszka , uśmiechając się serdecznie.
Dziuplaczek przestał grać i spostrzegł, że drewniana piszczałka zamieniła się w złocistą piszczałeczkę – samograjeczkę.
- To prawda – uradował się Dziuplaczek – ale wiesz co wróżko? Tylko nie mów o tym nikomu… ja jednak trochę się bałem.
- Bałeś się, wiem o tym, lecz mimo to znalazłeś w sobie dość odwagi by zagrać na piszczałce. Nie należy wstydzić się tego, że czegoś się boimy. Trzeba tylko odszukać odwagę w swoim sercu i uwierzyć w siebie. I ty tego dokonałeś, bo troska o twoich przyjaciół dodała ci sił.
- Tak Zieluszko – powiedział ze szczęściem w oczach Dzipulaczek – Wybacz, że nie zostanę dłużej lecz muszę szybko wracać na dmuchawcową polanę.
- Wracaj zatem szczęśliwie i pozdrów ode mnie dmuchawcowe wróżki i Leopolda – powiedziała Zieluszka z tajemniczym uśmiechem.

 

Leopold czekał na Dziuplaczka tam gdzie obiecał i natychmiast wyruszyli w drogę bo już niedługo miało świtać. Droga powrotna minęła tak szybko, że Dziuplaczek podejrzewał Leopolda o jakieś czary. W końcu nie wiadomo co jeszcze potrafi taki gadający kruk.
Na dmuchawcową polanę dotarli niemal w ostatniej chwili. By nie tracić czasu Dziuplaczek upuścił piszczałeczkę – samograjeczkę, która wpadła prosto do rąk Świetlistej i gdy tylko ta ją dotknęła z piszczałki popłynęła piękna muzyka.
Cztery siostry tańczyły radośnie w kole, trzymając się za ręce a Dziuplaczek i Leopold siedzieli pod starym dębem i klaskali do taktu. Muzyka przybierała na sile a dmuchawcowe wróżki unosiły się coraz wyżej nad trawy polany. Kiedy wschodzące słońce oświetliło swymi promieniami tańczące dziewczęta stała się rzecz przedziwna lecz ani Dziuplaczek ani Leopold nie mogli tego zobaczyć, bo działo się to na Zielonych Mokradłach.
Wróżka Zieluszka stała właśnie przed swoją chatką gdy nagle jej długi fartuch zamienił się w piękną suknię we wszystkich odcieniach zieleni. Jej kasztanowe włosy urosły do ziemi a pod stopami zakwitły kolorowe kwiaty.
Bo tak naprawdę wróżka Zieluszka była Matką Wiosną lecz nie mówcie o tym nikomu. To będzie nasza tajemnica.

 

 

Koniec

 

 

Copyright by Wojciech Stelmach

Wszelkie prawa zastrzeżone.